"Kamienisty kawałek ziemi"
To będzie rzecz o Armenii – kraju gdzieś na końcu świata, daleko za Kaukazem. Niewielu tu przyjeżdża, bo to niemodne. Ot, prowincja, gdzie Europejczyka mogą śmieszyć plątaniny kabli i drutów wiszące nad drogami, spadające wysięgniki trolejbusów, niskie ceny alkoholu.
„U nas jest lepiej” – z satysfakcją pomyśli niejeden turysta przybywający z trzytygodniową wizytą. Tymczasem tu jest po prostu inaczej: na styku kultur, światów i religii, gdzie kończy się Europa, a zaczyna Azja, gdzie muzułmańska mentalność miesza się z chrześcijańską tradycją. Właśnie sąsiedztwo sprawia, że mieszka się tu niełatwo.
Jednym z symboli Armenii jest chaczkar – kamienny krzyż nagrobny, misternie wykuty w kamieniu. Armenia jako pierwsza na świecie przyjęła chrześcijaństwo jako religię państwową. Na tysiąc siedemsetną rocznicę tego wydarzenia przyjechał z wizytą papież Jan Paweł II, chociaż Ormiański Kościół Apostolski nie podlega Watykanowi. Ma swojego papieża – katolikosa, i swój „Rzym” – Eczmiadzyn. Już w V wieku przełożono na język ormiański Biblię. Ten i inne bezcenne rękopisy (między innymi O obrotach sfer niebieskich) można oglądać w Instytucie Dawnych Rękopisów Matenadaran w Erywaniu. Pomimo długiej tradycji chrześcijańskiej, elementy pogańskie są często spotykane.
Gdy urodzi się dziecko, syn dostanie się na studia lub uda się operacja, Bogu składa się ofiarę dziękczynną – matach – w postaci barana, koguta lub byka. Ugotowane mięso rozdaje się ubogim (teraz najczęściej sąsiadom) ze słowami: „Niech będzie przyjęty”.
Ormiańskie śliwy
To wymarzony kraj dla globtroterów, którym marzy się coś więcej niż standardowy urlop. Monumentalne szczyty, wzgórza i stare, zapomniane, cerkwie. Klasztory na górskich zboczach, głębokie wąwozy i ludzie, dla których każdy gość to "Bóg w dom". Pewien ormianin z ciekawością w dużych, czarnych oczach zapytał mnie:
-Gdy zapytam Polaka o drogę to mi ją pokaże?
-Oczywiście, że pokaże.
-No właśnie. A ormianin cię tam zaprowadzi.
Armenia leży na kamieniach: niewiele jest tu ziemi nadającej się pod uprawę. Morela to po łacinie śliwa ormiańska. Jej kolor znajduje się jako jeden z trzech barw na ormiańskiej fladze.
Ludzie opowiadają, że gdy Bóg dzielił Ziemię między narody przybyli zdyszani Ormianie:
-Panie Boże, a dla nas?
Bóg zasępił się i powiedział:
-Spózniliście się, został już tylko ten kamienisty kawałek. Bierzecie?
Cóż było robić... Legenda ma jednak ciąg dalszy. Potem do Boga przyszli Gruzini. Kamienista ziemia sprawiła, że Ormainie to naród handlarzy i rzemieślników. Docierali z przyprawami, jedwabiem i klejnotami na książęce i królewskie dwory, także w Polsce. Wszędzie tam, gdzie można było robić pieniądze, byli Ormianie. Tbilisi, Baku -niejedna tamtejsza fortuna była w rękach ormiańskich. Zmysł handlowy, szybkie przystosowanie się do nowych warunków, talent do języków -tak pozostało do dziś.
Przez osiemset lat był to naród
bez ziemi. Bóg, los i historia nie oszczędzały Armenii. Niegdyś wielkie mocarstwo rozciągające się od morza do
morza, kolebka starożytnych cywilizacji, dziś jest skrawkiem lądu wciśniętym
pomiędzy muzułmańskie państwa: Turcję, Iran i Azerbejdżan. Jedynie prawosławna Gruzja
pozostaje dla Armenii oknem na świat. Granice z Turcją i Azerbejdżanem są
zamknięte, stosunki dyplomatyczne zerwane.Powód od wieków ten sam: wojna i śmierć. Na początku XX
wieku(1915) wymordowano półtora miliona Ormian, świat do dziś nie daje wiary
tej tragedii. Wypiera się Turcja, nie wierzy Ameryka. Ormianie walczą, by
uwierzono, że w 1915 gnano ich jak bydło przez pustynię, głodzono,
maltretowano, gwałcono, by potem zamordować- pozostały zdjęcia zrobione przez
niemieckich oficerów i ludzka pamięć. Komitas –światowej sławy kompozytor (Komitas jest dla Ormian
tym, czym Chopin dla Polaków), świadek tragedii, po tym, co przeżył, zaniemówił
i nie odezwał się już do końca życia. Świat wówczas przemilczał zbrodnię, o
której Hitler, planując zagładę Żydów, miał powiedzieć; „Kto dziś pamięta o
rzezi Ormian?.” Polski parlament uznał fakt ludobójstwa Ormian w 2005 roku.
*Podaję link do strony, na której przedstawiono fakty
dotyczące rzezi na Ormianach w 1915 :
http://www.youtube.com/watch?v=4n_OywOzPcQ
Kwiecień
przynosi długo wyczekiwane ciepło. U wejścia na wzgórze Cicernakaberd(tzn. jaskółcza twierdzę)
stoiska z kwiatami, zniczami i tulipanami. Tłoczno. Długa, kręta droga
prowadzi na szczyt wzgórza, gdzie pośród piętnastu słupów symbolizujących
piętnaście historycznych regionów Armenii pali się wieczny ogień. Tysiące
Ormian z całego świata przynosi białe i czerwone tulipany. Tego dnia powstanie
tu ściana z kwiatów. Białe jak niewinność i czerwone jak krew. W cerkwiach
tysiące świec.
U stóp świętej góry
I osiadła arka w siódmym miesiącu na górach Ararat. A Noe
zobaczywszy gołębice z gałązką oliwną, wyszedł z arki, popatrzył na horyzont i
powiedział: „Erewan!” –co, po ormiańsku znaczy „widać.” Od tych słów Noego
wzięła nazwę stolica Armenii –Erewan– pierwszy skrawek ziemi po biblijnym
potopie. Nad Erywaniem dominują dwa wierzchołki świętej góry -Araratu, symbolu stałości i porządku w tak niepewnym, wciąż
zmieniającym się świecie.
Jest coś niezwykłego w tej górze –magiczna moc, poczucie, że
cokolwiek by się nie działo wokół niej, ona będzie trwać. Widok dwóch,
potężnych ośnieżonych szczytów w chłodny jesienny ranek uspokaja. Aparat jest
wieczny. I turecki. Bo choć Ormianie są dumni z tej góry i kiczowaty landszaft
z jej wyobrażeniem wisi, w każdym ormiańskim domu, to jest ona ich wyrzutem
sumienia.
-Codziennie rano wstajesz i widzisz tę górę, a ona nie jest
na twojej ziemi, nie byliśmy w stanie jej obronić –mówi młody Ormianin –Ale do
czasu- dodaje. „Wybacz mi Araracie” –śpiewa znana ormiańska grupa folkowa
Armenian Navy Band.
Gdy Turcy
zarzucili Ormianom, że Aparat jest symbolem Armenii, chociaż znajduje się na
terytorium Turcji, usłyszeli; -Wy macie na swojej fladze księżyc.
W zakładzie
pogrzebowym w odpowiedzi na pytanie o cenę miejsca na cmentarzu czarny jak
węgiel Ormianin zapytał: -Z widokiem na Aparat czy bez?
Dziwna jest
historia ormiańskich symboli. Ararat po tureckiej stronie, ormiański koniak w
rękach Francuzów, tylko granaty są naprawdę ormiańskie. I mają w środku tyle
pestek, ile dni w roku :-)
We wrześniu 2011
roku minie 20 lat, odkąd Armenia znów jest niepodległym państwem. Dla wielu były to lata gorzkie i trudne. Starsi Ormianie z
sentymentem wspominają lata sowieckie, bo wtedy było wszystko: praca, szaszłyki
i tanie bilety do Moskwy. A teraz?
Zaczęło się
tragicznie –od strasznego trzęsienie ziemi w grudniu 1988 roku. Pod gruzami
zginęło prawie 50 tys. Ludzi, a 500 tys. zostało bez dachu nad głową. Choć
pomagał cały świat, skutki są wciąż widoczne –ludzie nadal mieszkają w
blaszanych barakach. Jakby ziemia chciała ostrzec przed tym, co nastąpiło
potem. Okrutna wojna o Górny Karabach skończyła się zawieszeniem broni w 1944
roku, ale ludzie giną po obu stronach do dziś. Rozmowy trwają. Ktoś powiedział, że gorszy od wojny jest
strach przed wojną.
Uchodźcy z Baku,
pokłosie tej wojny mieszkają w Erywaniu w obskurnych pokoikach byłego internatu
przy ulicy –o ironio!- Bakińskiej (teraz przemianowanej na Arcach –ormiański
odpowiednik Karabachu). To smutna namiastka tego, co zostawili w stolicy
Azerbejdżanu. Na obetonowanym ze wszystkich stron podwórku, pomiędzy garażami,
dzieci najczęściej bawią się …w wojnę. Czas płynie dalej. Ludzie tutaj wiedzą
jak życie może być kruche i nic niewarte. Dlatego żyją tu i teraz, bez planów
na przyszłość. Bo przyszłość jest niepewna. Następna wojna? Zatrzęsie się
ziemia?
Niecałe 3 miliony.
Ormian mieszka a Armenii, reszta -około 7milionów- jest rozrzucona po całym
świecie. Wcześniej wyjeżdżano z przyczyn politycznych, teraz to emigracja za
chlebem. Na lotnisku Zvartnoc często się kogoś wita, a jeszcze częściej żegna.
Prawda jest taka, że Armenia żyje za dolary i ruble przysyłane z zagranicy. Z
uczciwej pracy nie da się tu przeżyć. Skąd tyle luksusowych dżipów, na ulicach
Erywania? To górski kraj.
Wachlarz i parasolka
Wiosna w Armenii jest piękna. Kwitną sady morelowe, zielenią
się i pokrywają kwiatami zbocza gór. Temperatura szybko rośnie i w lipcu słupek
rtęci dosięga już 50 stopni!W Erywaniu, jak grzyby po deszczu wyrastają kawiarenki pod
parasolami, zajmując każdy skrawek trawnika. Ulice zaludniają się po zachodzie
słońca, gdy temperatura spada poniżej 30 stopni. Zatłoczone kafejki, muzyka na
żywo, kelnerzy leja zimne piwo w oszronione szkło. Bilard, karaoke i oczywiście
szaszłyk, to ulubione rozrywki Ormian.
W czerwcu Armenia
zamienia się w owocowy raj. Bazary mienią się złocistymi kobiercami kobiercami
moreli, maliny są naprawdę malinowe, a tut
(czyli morwa) najsłodsza na świecie. Z niej robią tutowkę –narodową wódkę,
dobrą dla zdrowia.
Wachlarz i
parasolka to latem częsty element damskiej garderoby. Za to młode dziewczyny
odsłaniają piękne brązowe ciała i kuszą turystów z Europy. Kuszą i nic pyzatym,
bo obyczaje są srogie. To przecież Wschód. To, co u nas nazywa się przemocą
domową, tu jest normą. Nikt się nie dziwi, A tym bardziej nie buntuje. Chociaż
czasy się zmieniają i pozycja kobiet pomału się poprawia, to jednak wielu
rzeczy, zwłaszcza mężatkom, robić nie wolno, na przykład palić na ulicy,
wychodzić z domu bez pozwolenia lub towarzystwa kogoś z rodziny.
Dwudziestodwuletnia Armie przyjechała z mężem do stolicy z małej wioski,
mieszka z jego dużą ormiańską rodziną. Maja rocznego synka. Dzień wypełnia jej
sprzątanie, zajmowanie się dzieckiem, oraz usługiwanie teściowej i braciom
męża. Na spacer z malutkim Surenem wychodzi przed drzwi mieszkania na klatkę
schodową, dalej jej nie wolno. Nie chodzi do sklepu. Ubrania kupuje jej maż.
Ona myśli, że tak ma być.
*I tu należą sie podziękowania Mikołajowi, który mimo trwajacej w najlepsze sesji znalazł czas by zeskanować mi ten artykuł. Dziękuję
Źródło: Fragmenty reportażu Aleksandry Majdzińskiej
|