11.09.2010
Z Okecia wystartowałam o 19:50, w Erewanie wylądowałam ok. godziny 5 czasu ormiańskiego. Na lotnisku było sporo zamieszania bo jest niewielkie a ludzi w srodku stanowczo za duzo. Podeszłam do pierwszego pracownika lotniska by spytać gdzie znajde druk potrzebny do kupna visy. Trochę porozmawialismy po angielsku a potem ku mojemu zaskoczeniu powiedział, że przyjechał tu tylko na kilka dni i jest z Polski. Prawdopodobne był jedynym polakiem na lotnisku więc zabawne, że na siebie trafiliśmy. Niewielu tu rodaków. Kupiłam wizę, przeszłam przez kontrolę biletów, wymieniłam pieniądze i juz mialam isć do stoiska Viva Cell po moj nowy ormianski numer telefonu by zadzwonic do Arsena, ale znalazł mnie pierwszy. Arsen miał odebrać mnie z lotniska i towarzyszyć w podróży do Vardenis -miejsca gdzie znajduje się nasze mieszkanie. Odebralismy bagaż i wyszlismy z lotniska gdzie czekaliśmy na przyjaciela Arsena. Wkrótce podjechał do nas czarny okularnik, który bardzo wyrózniał się wśród lokalnych samochodów. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i zobaczyłam niskiego człowieka w wielkich lanserskich okularach przeciwsłonecznych. W samochodzie ruski rap. Bardzo głośny ruski rap. Mimo klimatyzacji wszystkie okna uchylone by wszyscy słyszeli i widzieli, że nadjezdżamy :-) Jechalismy no może tak z 15 minut i nagle samochód zatrzymał się. Arsen wyjasnil mi, że przesiąde się teraz do innego auta bo oni muszą wracać do Stepanavan. Wysiedlismy, czekalismy chwile az podjechał biały "Żiguli"(oryginalny samochód, których w Armenii pełno a których nie spotkamy zbyt wiele w Europie). Spojrzałam w jego stonę zastanawiając się kogo tym razem zobaczę i z samochodu wyszła Ula(moja wspołlokatorka, którą poznałam na szkoleniu przed wyjazdem w Warszawie). Ula chciała zrobic mi niespodziankę i odebrac mnie z lotniska, ale po drodze 'Żigul' utknał w błocie "na dłużej" i za nic nie mozna było go z tego bagna wyciagnać. Żigul jechał za szybko jak na lokalne warunki drogowe. Zbyt szybko i bardzo ekstremalnie -trochę po brytyjsku trochę po europejsku- oba pasy dozwolone. Czasem jechalismy też środkiem po lini cigłej. Zwalnialismy tylko wtedy kiedy krowy wychodzily na drogę(czyli właściwie często). Raz nawet się zatrzymalismy bo jedna szła wzdłuż jezdni. Kierowca bez przerwy trąbił też na inne pojazdy by ‘uważaly’ na drodze. Kiedy spytasz ormiańskiego taksówkarza dlaczego cały czas trąbi odpowie, że tutaj tak trzeba bo wszyscy jezdża 'kak duraki'(jak durnie). Przez prawie całą trasę (poza Erewanem)jechaliśmy wzdłuż jeziora Sewan nie bez powodu nazywanego przez ormian 'wielkim morzem'. Jest ogromne. Zajumje 5% powierzchni Armenii, którą z kolei można porównac wielkościa do wojewodztwa wielkopolskiego. Po drodze zatrzymalismy się na stacji by wymienic gaz. Trwało to 45 minut. W Vardenis bylismy ok. 9 czasu ormianskiego. Klatka schodowa wygladała tak strasznie, że bałam sie isc dalej. Naszczęście niepotrzebnie bo mieszkanie okazało sie bardzo przytulne. Na weekend Ula zaprosiła znajomych gruzinów -Archila i Davida, którzy studiują w Erewanie oraz Dżinchrę -wolontariuszkę z Łotwy. Drzwi otworzył nam Archil szeroko uśmiechnięty mimo, że go obudzilismy. W mieszkaniu rozpakowałam się i zasnęłam w moim nowym wygodnym łóżku, w moim nowym przytulnym, niebieskim pokoju :-)
Powrót do WRZESIEŃ
|