|
|
|
|
18.09.2010.
Rano Archil i David poszli na uczelnię, a my z Ulą na Kilikija Bus Station, gdzie mieli na nas czekac Varten, Morten i Kevin. Mieli, ale nie czekali. Trafili na inny Awtowokzal… Musieliśmy dojechac do nich taksówką bo nie było zbyt duzo czasu na włoczenie się autobusami. Kierowca zażyczył sobie za tą 10-minutową usługę 3000 dram (30zł). Na szczęscie Varten, który tez jest ormianinem, szybko wybił mu to z głowy. Razem wsiedliśmy w marszrutke do Spitak –miasteczka, którego nie zapomnę. Jechaliśmy dwie godziny. Pogoda zmieniała się niesamowicie. Z każdym kolejnym kilometrem coraz chłodniej. Gdy w Erywaniu było ok. 30 stopni, w Spitak mielam na sobie zimową kurtkę, ciepły sweter, szal i czapkę. Wcale nie przesadzam. Wysiedlismy z marszrutki (okazalo się, ze wyjsc z niej cało to też niemała sztuka (nabiłam sobie duzego guza bo nie schyliłam się tam gdzie trzeba), -zreszta nie ja jedna) i ruszyliśmy w stronę YMCA(Young Men's Christian Association). Przyjechaliśmy do Spitak na weekend by zobaczyc jak pracują członkowie innej jednostki naszej organizacji. Dotarliśmy na miejsce. Było na co popatrzeć! Ogromny, nowoczesny obiekt. W srodku siłownia, sala gimnastyczna, kuchnia, przestrzenna jadalnia, niemała sala komputerowa(i to nie byle jaka!), sale językowe, pokój do zajęc teatralnych z bogatym wyposażeniem, ogromny strych, gdzie wkrótce powstanie sala dla skautów, piękne łazienki i jeszcze piękniejsze pokoje dla gosci. Przed budynkiem czekali na nas dwaj bracia; Griszna i Tatoo. Pomogli nam wnieść plecaki do pokojów. Pokój, w którym zatrzymałam się z Ulą odbiegał od ormiańskich standardów. Wygladał jak w hotelu. Co najmniej paru gwiazkowym. Aksamitne zasłony i poszewki, wygodne łózka. W łazience prysznic z hydromasażem i olaboga –z ciepła woda! Wszystko pod kolor. Rózowe. Pokój chłopaków bardzo podobny, ale zielony Z okna widok na park, jezioro, góry. Byliśmy bardzo głodne i w składzie; Varten, Kelvin, Morten, Tatoo, Griszna, Ula i ja poszliśmy na pole szukac ziemniaków. Nie było to łatwe zadanie bo albo były tak małe, ze ledwo widoczne, albo wcale ich nie było. Męczyliśmy się z dobre 45 minut zanim natrafiliśmy na okazałą grządkę, którą można było nacieszyc oko. Kiedy wiadro było zapelnione a my przemarznieci, rozapalilismy „ognisko”. I tu po raz kolejny miałam okazję przekonac się, że Ormianie toże -kak Polaki- potrafią zrobic coś z niczego. W życiu nie spotkałam się z takim zagospodarowaniem surowców! Ognisko składało się z zasuszonych owczych odchodów, ułożonych niczym iglo, aby zatrzymac cieplo i chronic przed wiatrem. Do środka najpierw ogień, potem ziemniaczki. Wkrótce dołączyli do nas znajomi Tatoo i Kriszny. Z dumą, zadowoleniem i niedowierzaniem przyglądałam się jak 9 męzczyzn przygotowuje dla nas kolacje. Nie chcieli słyszec o jakiejkolwiek pomocy. A my nie nalegałyśmy Głownym posiłkiem(oprócz naszych superziemniaków) był lawasz (ormiański chleb, który wyglada jak ciasto do tortilli/wiekszy nalesnik) PS: jemy go, z Ulą codziennie na śniadanie bo to jeden z dwóch chlebów, które można kupic w Vardenis. Jest bardzo dobry. Do środka wkłada się warzywa: kawałki ogórkow, pomidorów, paprykę, cebulę a właściwie, wszystko co jadalne i pod reką. Do tego szaszłyki z wędzonych ryb. Wyborowa kolacja w wyborowym towarzystwie! Potem dobraliśmy się do arbuzów. Rozmawialiśmy, tłumaczyliśmy kawaly na angielski(czasem było wiecej gestykulacji niż słow, przez co były duzo smieszniejsze). Potem graliśmy w karty. Fantastyczny wieczór.
|
|
|
|
|
|
|