|
|
|
|
30.10.2010
Dzis czwartek. W czwartki w Vardenis mamy wielki targ. A to niemale wydarzenie! Zjezdzaja sie wszyscy z pobliskich wiosek, miasteczek a nawet i wiekszych miast niz nasze! Ruch drogowy wyglada gorzej niz zwykle i krowy nie moga czuc sie bezpiecznie, gdy przypadkiem znajda sie na rondzie… Po pracy wybralam sie tam z Etery, by kupic produkty na zimowe konfitury, ktore planujemy zrobic wieczorem. W Armenii rosna krzewy, ktorych nie mamy w Polsce. Krzewy z owocami , ktorych rowniez w naszym kraju nie znajdziemy. Malo tego, owoce te nie maja nawet polskiej nazwy, co jeszcze bardziej przekonuje mnie o ich unikalnosci! W Armenii nazywa sie je ‘cicha’. Wygladaja jak jarzebina , z ta roznica, ze sa pomaranczowe. Ich niepowtarzalny smak trudno porownac do czegokolwiek. Sa jednak tak kwasne , ze rzadko jada sie je prosto z drzewa . Maja zastosowanie podobne do dzikiej rozy, ktora w paczkach jest nie do zastapienia, jednak prosto z krzaka niezbyt smaczna. Nadaja sie do do spozycia jako konfitury i soki. Slyszalam, ze nie ma w Armenii rodziny, ktora nie ukrywalaby w spizarni jakis zapasow tego specjalu.
Tak wiec wybralam, sie na vardenski targ, by kupic 3 kg. cichy i -uwaga- 6 kg. cukru, bez ktorego konfitury nie beda nadawaly sie do konsumpcji… Dopiero po drodze dowiedzialam sie, ze standarowe proporcje cukru do owocow , w tym przypadku wynosza 2:1. Od tej pory bardziej zaczelo zalezec mi na tym, by nauczyc sie robic sok z cichy, niz na tym, by go w koncu sprobowac. Jak juz wspominalam owoce sa tu bardzo tanie . Za wszystko zaplacilam 1000 dram, czyli niecale 10 zl. Gdy tylko pomyslalam, jak dlugo zbierali te 3 kilogramy malutkich, pomaranczowych, kuleczek, dwokrotnie poprosilam sprzedawce, by powtorzyl ‘ile sie nalezy’…
Wstapilysmy jeszcze, z Etery do przydrożnej 'budki'. Sklepem tego nazwac nie mozna, straganem tym bardziej. Przymierzyła fioletowy sweterek. Kupiła. Podeszla do mnie starsza kobieta, wyraznie zainteresowana co w jej 'budce' robi biala dziewczyna? Odezwala sie po rosyjsku -jak wszyscy okoliczni ludzie, gdy widza obcokrajowca. "A kto ty, otkuda ty?". Okazalo sie, ze to ciotka kuzynki mamy Etery. Moglam zle zrozumiec, ale to przeciez nie ma znaczenia bo i tak wszyscy sie tu znaja. Kobieta(choc uwazam, ze nie dalam jej powodu), byla mna tak zachwycona, ze chciala sie do mnie wprowadzic. Umie gotowac, moze mi prac, wlaciwie to wszystko potrafi... Była nauczycielką języka rosyjskiego na uniwersytecie w Erewaniu. Teraz jest na emeryturze, ktora starcza tylko na to by kupic sobie cos do jedzenia i od czasu do czasu wziasc prysznic...
Targ niepodobny do zadnych innych. Nie podchodzisz tu do straganow, gdy sie czyms zainteresujesz . To zadanie sprzedawcow, by cie czyms 'ując'. Biegaja wokol przybyszow, oferujac swoje produkty. Jesli tego nie robia, widocznie nie sa warci uwagi, nie maja sie czym pochwalic. Twoje zadanie to po prostu przyjsc na targ. Reszta juz w rekach interesantow. Nie odstepuja na krok, dopoki czegos nie kupisz, lub dopoki nie straca nadzieji, ze kupisz. Masz dwie mozliwości: albo dac sie zbajerowac, albo nie.
Z ulga odetchnelam, gdy wygramolilam sie z tlumu nagabujacych mnie ludzi. Jednak ‘nie mow hop, poki nie przeszkoczysz ‘, ktos za mna biegnie wymachujac czyms energicznie i krzyczac cos po ormiansku. Dogonil mnie i zaczal ze mna rozmawiac. Bardziej za pomoca intuicji i dobrej woli, niz jezyka mowionego. Zrozumialam tylko : ‘……firmowe… ADIDASA……’. Spojrzalam na torby, ktore trzymal w rece. Patrze i widze: faktycznie znaczek Adidasa, cena jak za Adidasa, ale firma nazywa sie juz Abibas.
Obok stragan z bielizna . Kilkadziesiat stanikow, w kilkudziesieciu kolorach i jednym rozmiarze. Malo tego, gdy kupisz stanik, dostaniesz ‘po kosztach’ Fante, Coca-Cole lub jakis inny napoj, ktory wygrzewa sie na sloncu obok rozowych rajstopek ‘HELLO KITTY’.
Wlasciwie nie mialam jeszcze okazji, by napisac o wielobranzowosci ormianskich sklepow. Mam nawet swoj ulubiony w Vardenis. Wchodzisz do srodka i wydaje ci sie, ze jestes na planie filmowym nieglupiej komedii. Po prawej stronie imitacja porcelanowych filizanek, po lewej w plastikowym pojemniku z rzeczami na przecenie - bawelniane biale gacie. Przede mna duza lada, za ktora stoi wiecznie czyms rozbawiona ekspedientka z dwoma zlotymi zebami z przodu, w miejscu jedynek. Za mna zakurzona suknia slubna nad ktora wisi kalafior. Obok niej koszyk na swieconke...
Gdy bylismy w weekend w Gawar wstapilysmy do sklepu kolegi Garika –Mikaela. Bylo juz pozno, bo ok. 23, wiec wewnatrz pusto. No, prawie pusto. Sklep jednak otwarty 24h na dobe. A nóż ktos sie trafi? Wchodzimy do srodka. Tata Mikaela i znajomi taty Mikaela ogladaja ‘rosyjska ruletke’. Z tego co mowil Mikael to sklep, w ktorym sprzedaje sie recznie robione buty. Ale przy okazji, jak juz wejdziesz, mozesz kupic tez: proszek do prania, poszewke na posciel (nawet bylam zainteresowana), cos do jedzenia, troche kosmetykow, ubrania (niektore nawet firmowe) , baterie, zabawki itd. Na tym jednak sie nie konczy… Za telewiorem, w tym samym pomieszczeniu -fotel fryzjerski. Nad nim wisi plakat trzech, zgrabnych kobiet w niepospolitych fryzurach . Na przeciwko stol, przy ktorym usiedlismy by wypic ormianska kawe. Stol tez nie stoi tu bez powodu. Nad nim wisi niewielka polka, na ktorej znajduja sie lakiery do paznokci. 27 kolorow. Wiekszosc to rozmaite odcienie zlota i srebra z dodatkami brokatu. Chwile zawiesilam na nich oko , co nie pozostalo niezauwazone i zignorowane : ‘Chcesz ktorys? Podoba ci sie? -spytal wlasciciel –Aga, nie krepuj sie, wez na pamiatke- nalegal .’ Salon fryzjerski, manikjurzystka, sklep, w ktorym mozna kupic prawie wszystko… Nie chcialam byc niegrzeczna i pytac o szczegoly , ale domyslam sie, ze to kolejny rodzinny interes . Ciotka fryzjerka, kuzynka kosmetyczka, to czemu by nie pomoc? I dla taty praca sie znajdzie. Rodzina na pierwszym miejscu. Najwaznjejsza. Czy wspominalam juz o tym, ze to wyjakowy kraj ?
Po poludniu przyjechal do nas Garik, a wieczorem dolaczyli: Varten, Gohar(kuzynka Vartena) i Etery. Razem zabralismy sie za robienie konfitur. Jak sie okazalo Ormianie przyniesli z soba nietylko wieloletnie, narodowe doswiadczenie i przepis na sukces, ale takze sprzety niezbedne do wytworzenia tych dobrodziejstw: mikser i sokowirowke. Przykro mi to pisac, a jeszcze bardziej mi przykro, ze tak jest, ale wyposazenie naszej kuchni ogranicza sie do niezbednego minimum. Zabralismy sie za robienie konfitur. Krok po kroku, sukcesywnie, brnelismy do przodu. Przyszedl czas by dodac cukier. Niestety, cukier, sol czy make, kupuje sie w Vardenis w reklamowkach foliowych i nikt do konca nie wie (chyba wlacznie ze sprzedawca) ile dokladnie jest jej w srodku. Nastepne NIESTETY, ze waga nie znajduje sie w naszym ‘niezbednym minimum’. Znow trzeba cos pozyczyc. Poszlismy do sasiadki i dostalismy od niej male urzadzenie z hakiem na dole… Moze zle zrozumiala? Jednak nie. To waga. Waga, ktorej uzywali nasi przodkowie. Zrobilam zdjecia i dodam je na strone, jak tylko dostane szybszy internet. Jakos dalismy rade. Konfitury gotowe. Nasz sok gotowy. Wszystko umiescilismy w niewielkim -oczywiscie pozyczonym- garnku. Zanim przelozymy wszystko do sloikow, musimy przez tydzien, codziennie, mieszac 6 razy, aby zbrylony cukier szybciej sie rozpuscil. Po skonczonej pracy czas na relaks; kolejny wyjatkowy wieczor, w wyjatkowym towarzystwie.
|
|
|
|
|
|
|