|
|
|
|
15.09.2010
Po pracy zabrałam się za sprzątanie mieszkania. Jak dotąd, nie było dnia, żebyśmy nie mieli gosci lub sami nimi nie byli. Na dziś nie miałyśmy zadnych planów. Własnie rozmawiałam o tym z Ula, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. To sasiadka. Koniecznie musimy przyjść do niej na kawe! Troche po rosyjsku, minimalnie po ormiańsku, umówiłyśmy się, ze jak tylko skonczymy, przyjdziemy. Mieszka pietro nizej. Otworzyła drzwi, zaprosiła do srodka. Przyjęla nas w niedużym pokoju gościnnym. Wewnątrz nieotynkowane, szare, betonowe sciany. Usiadłam na trzęsącym się taborecie, Ula obok. Chwilę potem dostałam tradycyjna ormiańska kawę (w piecio-centymetrowej filizance, z czego dobre dwa centymetry to fusy na dole). Do tego dwa cukierki. Zanim zdazyłam odmówic, rozpakowane wyladowały na moim talerzu. Oba niepierwszej świeżości, pokryte białym nalotem. Gdy tylko gospodyni wyszła z pokoju, ukryłam je w kieszeni, by potem wyrzucic. Bieda aż piszczy, ale wszystko, co tylko ma w domu, wkłada na stół, by poczestowac. Ukratkiem patrzę na jej zmęczona twarz, gdy krząta się po kuchni. Po raz kolejny przebiega mi przez mysl, ‘ciężkie życie’. Pracy nie ma, mąż alkoholik, syn w wojsku, na lekarza pieniędzy brak a serce boli... Przyniosła pokrojone owoce i znów zniknęła na chwilę. Rozejrzałam się po pokoju. Z przerażeniem dostrzegłam, że na ścianach wiszą plastikowe lalki! Przeszły mnie ciarki. Czy coś z nią nie tak, czy to tylko kolejny dziwny zwyczaj? Wróciła z katalogiem kosmetyków ‘Oriflame’, które pomaga rozprowadzac swojej siostrzenicy. W srodku wszystko po rosyjsku, tylko ceny w dolarach. Wkrótce wyciąga z szafy album ze zdjęciami. Szybko wertuje strony. Zatrzymuje się na zdjeciach swojego syna; „On wojennyj. Haroszij parjen. U niewo jeszjo żjeny njet. Wam nada wstretitsja szto on ocjen haroszij”. Uśmiechnęłam się pod nosem –kto wie, czy to nie był punkt kulminacyjny wizyty?. Wieczorem przyszli Morten z Kevinem.
|
|
|
|
|
|
|